KuPamięci.pl

Aleksandra Rączka


* 12.03.1934

 

+ 13.09.2023

Miejsce pochówku: Stare Powązki, Warszawa

,

woj. mazowieckie

 
Licznik odwiedzin strony
1400
Pożegnanie Mamy przez dzieci

Mama urodziła się w Mirogonowicach, w ziemi świętokrzyskiej, 12 marca 1934 roku. 

Jej świat kończył się kilka razy. Zaraz na początku wojny straciła ojca. W roku 1945 musiała opuścić dom, w którym się urodziła (był to obszerny, położony na wzgórzu zabytkowy dwór otoczony starymi lipami) i przenieść się wraz z rodziną do pobliskiego Ostrowca. Wkrótce potem została wysłana z siostrami, Tunią i Teresą, do prowadzonej przez siostry zakonne szkoły z internatem w Polskiej Wsi. Bardzo tęskniła za swoją mamą i rodzinnymi stronami. 

Po maturze Mama przeprowadziła się do Warszawy i zamieszkała ze starszymi siostrami w pokoju sublokatorskim. Zdawała na fizykę, ale nie od razu się dostała. Kiedy już ją przyjęto na studia na Uniwersytecie Warszawskim, wkrótce została relegowana - na zajęciach wystąpiła w obronie biskupa Kaczmarka, którego oskarżano o szpiegostwo. Jej spontaniczny protest poparł Rysiek Rączka, absolwent technikum telekomunikacyjnego, wówczas członek ZMP, który również został wydalony ze studiów. Z trudem znalazła pracę jako laborantka. Potem polityczna odwilż sprawiła, że pozwolono jej znów zdawać na fizykę. Wspominając okres studiów, Mama często opowiadała o biedzie, niedożywieniu, trudnościach mieszkaniowych. Zarabiała na życie korepetycjami - niektóre zaczynały się o szóstej rano. Ale w tym okresie nawiązała też wiele przyjaźni, które trwały do końca jej życia. Poznała też miłość swojego życia, owego Ryśka Rączkę, który wychował się w zupełnie innym świecie niż nasza Mama. 

O pracy Mamy właściwie niewiele wiemy. Była zatrudniona jako asystentka na Wydziale Fizyki UW, później prowadziła też ćwiczenia z fizyki na SGGW. Pracowała do urodzenia czwartego dziecka. 

By mieć trochę większe mieszkanie, rodzice przeprowadzili się do Józefowa, do sporego domu z ogrodem. Było tam pięknie, ale warunki życiowe były trudne. Mama musiała stawić czoło codziennym zmaganiom z organizacją życia coraz liczniejszej rodziny. Za to w niedzielę nasz dom licznie odwiedzali bliżsi i dalsi znajomi. W zimie chodziliśmy razem na łyżwy i narty, w lecie nad Świder. Mama musiała też radzić sobie na długich wyjazdach naukowych za granicę, gdzie pracował Tata - do Dubnej, do Triestu, do Stanów Zjednoczonych, dokąd pojechali z dziećmi. Jeszcze trudniejsze było, kiedy Tata wyjeżdżał sam na wiele miesięcy. 

W tym czasie Mama zaczęła też jeździć w świętokrzyskie, do Waśniowa, na grób swojego Ojca. W ten sposób zaczęło się powolne przezwyciężanie traumy wygnania z domu rodzinnego. 

Po niespodziewanej śmierci naszego Taty świat Mamy zawalił się po raz kolejny. Musiała sprzedać wymarzony, zbudowany wspólnie z Tatą dom w Radości i od nowa zbudować swoje życie, już bez oparcia w Tacie. 

Może najbardziej uderzające w postaci Mamy jest to, że już jako starsza osoba potrafiła się zmienić. Świadomie pracowała nad sobą. My, dzieci, pamiętamy ją jako osobę często przygnębioną, zamyśloną, zmęczoną. We wspomnieniach wnuków jest dziarska i pełna życia. Spędziła niezliczone godziny z każdym ze swoich piętnastu wnuków. Mądrze i wytrwale budowała z nimi relacje. Czytała im i chodziła z nimi na spacery. Grała w szachy. Próbowała dzielić się swoją doskonałą znajomością polskiej historii i literatury. Piekła przepyszne drożdżowe. Przetworami obdarowywała dzieci i wnuki. Przepięknie, artystycznie cerowała. W moim ogrodzie posadziła dereń, forsycję i białą porzeczkę, swoją ulubioną. Miała szerokie horyzonty, interesowała się polityką, chodziła do kina częściej niż niejeden z nas, lubiła grać w brydża. Była bardzo towarzyska, na jej imieniny zawsze przyjeżdżało wiele osób. Te przyjaźnie były dla niej bardzo ważne. Bardzo przeżyła niedawne odejście pani Hanny Walenty i pani Krystyny Engelking. 

Dziś, w tym kościele, jest wiele osób spoza rodziny, które do naszej Mamy mówiły “Ciociu”. Mama miała dar nawiązywania kontaktu, także z młodymi ludźmi, na jakimś głębszym poziomie. Może polegało to na tym, że nikogo nie przekreślała, nie oceniała. Nie spieszyła się z radami, potrafiła słuchać. Mama miała też świetny kontakt z osobami starszymi od siebie. Wiele lat opiekowała się panią Ruszkowską, którą poznała w Józefowie. Towarzyszyła w odchodzeniu przyrodniemu bratu, Tadeuszowi. Jeszcze w tym roku starała się raz w tygodniu odwiedzać najstarszą siostrę, ciocię Tunię. 

Mama z czułością traktowała piękne przedmioty. Miała wielki zmysł artystyczny. Jej mieszkanie tchnęło harmonią i spokojem. W przeszklonej, witrażowej szafce stała piękna porcelana, w której Mama podawała nam kawę i herbatę. Zawsze były tam też jakieś pokrzepiające smakołyki. Na balkonie i parapetach stworzyła sobie namiastkę ogrodu. Pod jej ręką pięknie kwitły grudniaki, fiołki afrykańskie i oleandry. 

Mama była osobą głęboko wierzącą. W latach siedemdziesiątych w Józefowie współtworzyła wspólnotę Rodziny Rodzin. Potem uczestniczyła w ruchu oazowym. W ostatnich latach była członkinią Żywego Różańca w swojej parafii u Dominikanów na Służewiu. Miała naturę kontemplacyjną. Jej wielkim zmartwieniem było odchodzenie bliskich z Kościoła. “Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” - (Łk) - to było jedno z pytań, które sobie i nam zadawała. 

Była też naszą rodzinną pamięcią. Pamiętała o urodzinach, imieninach, rocznicach. Miała ogromną wiedzę o poprzednich pokoleniach naszej rodziny. Stworzyła wspaniały album poświęcony rodzinie Wasiutyńskich i Reklewskich, a w ostatnich latach - album rodziny naszego Taty. W jej pokoju stało wiele fotografii osób bliskich jej sercu, a na stoliczku przy łóżku leżały zdjęcia tych, za których szczególnie w danym momencie się modliła. 

Mama była gotowa do odejścia. Już rok temu, kiedy złamała rękę, zadzwoniła do jednej z wnuczek i bez zbędnego sentymentalizmu przekazała krótkie wskazówki co do tego, jak chciałaby być pochowana. 

W szpitalu powiedziała : “Miałam dobre życie. Miałam bardzo dobre życie. Tylko nie zawsze to widziałam”. 

Piotr, Anna, Urszula, Magdalena, Jan 

20 września 2023 r.

Zgłoś SPAM
Wspomnienie wnuczki

Szukanie jednego albo nawet kilku przymiotników na opisanie osoby wielowymiarowej i po wielokroć złożonej jest zadaniem z góry skazanym na niepowodzenie. A jednak próbujemy, nie mając wyboru, korzystamy z dostępnego nam słownika, mówiąc: mądra, dziarska, dzielna, niestrudzona – czasem spierając się – co zrozumiałe – każdemu i każdej z nas Babcia jawiła się trochę inaczej. 

Myśląc o doborze odpowiednich słów na dzisiejszą okazję, wrócił do mnie rozbudowany repertuar zwrotów z których korzystała sama Babcia. Właściwie niezależnie od sytuacji przywiązywała ona wielką wagę do precyzyjnego i pięknego języka. I tak po krótkiej chwili przyszły do mnie na powrót słowa i wyrażenia wypowiadane przez Babcię w jedyny w swoim rodzaju sposób: wpierw, naprzód, ogromnie miłe, radością będzie, nie śmiem, tysiaczek, fantazyjne, ucieszę się, wspaniale. 

Moja relacja z babcią miała charakter osobisty, osobny. Domyślam się, że było tak w przypadku wielu z Was. Babcia potrafiła dawać innym swoją uwagę, każdą osobę przekraczającą próg jej mieszkania na Mozarta traktując jak wykwintnego gościa. Podając pierwsze danie, rzadko zdradzała ile dań czeka usadzanego przy stole człowieka. Zdarzało się, że po zupie, kładła na stół ciasto drożdżowe z masłem, następnie truskawki ze śmietaną i cukrem, po truskawkach natomiast figi w cukrze pudrze, po figach zaś czekoladki. Jej charakterystycznym zwyczajem było pozostawianie filiżanek i talerzyków na stole, tak, żeby jak najdłużej przypominały jej o wizycie. 

Poza spotkaniami jeden na jeden, na których można było dowiedzieć się o wszystkich rodzinnych nowinkach, nasz kontakt miał charakter właściwie listowny. W formie kunsztownych sms-ów wymieniałyśmy się informacjami na temat naszego zdrowia i samopoczucia. Ważną rolę w naszej korespondencji stanowiły zwroty takie jak: kochana, dziękuję i najserdeczniej. Babcia utrzymywała kontakt z niezwykłą ilością osób, odwiedzając je, pisząc, wysyłając pocztówki i telefonując. 

Podczas naszego ostatniego dwójkowego spotkania spędziłyśmy wspólnie cały dzień, najpierw na Mozarta, a później jadąc komunikacją miejską zobaczyć moją wystawę na Pl. Hallera. Babcia odmówiła jechania taksówką. Jechałyśmy więc ponad godzinę, z przesiadką – metrem i tramwajem. W drodze powiedziała ona dwie rzeczy, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Na początku naszej podróży spytała mnie z nadzieją w głosie, czy piszę coś poza poezją. Pisanie i czytanie było dla niej ważną sferą życia, jednak w kwestii poezji zdecydowanie miałyśmy różne zdanie. Później, zapatrzona w mijający za oknami miejski krajobraz, wyznała mi rozbawiona, że nigdy w życiu nie miała tyle czasu i pieniędzy. I taką babcię będę pamiętać – zdziwioną zawiłością własnego i cudzego losu. 

Ada Rączka

20 września 2023

Zgłoś SPAM
Wspomnienie siostrzenicy

Pożegnanie z Oleńką 

Monika Braun, Zofia Reklewska-Braun 

Oleńka, starsza o prawie sześć lat siostra mojej mamy, Zosi. To dzięki tej starszej ta młodsza dowiadywała się o Ojcu, którego nigdy nie poznała. Ola pamiętała go i bardzo kochała, dzieliła się więc z Zosią swoimi o nim wspomnieniami. To dzięki niej i do mnie, poprzez moja mamę, dotarły niektóre obrazy mego dziadka, co lubił, jakie miał zwyczaje. 

Bo moja ciocia Oleńka lubiła się dzielić. Z rodzeństwem, potem z dziećmi i mężem, również ze mną, swoją siostrzenicą, z wieloma, bardzo wieloma bliskimi i dalszymi osobami. Chodziło o uczucia i myśli, o rzeczy i działania. O rzeczy proste i wyrafinowane. 

Na przykład w Mirogonowicach, kiedy dziewczynki były małe, moja mama podziwiała jej rysunki, w tym pocztówki, które malowała bardzo pięknie, a ich matka, babcia Anna używała ich potem do wysyłania życzeń do różnych członków rodziny. I w ten sposób Oli talent szedł ku ludziom, czasem nieznanym. „W moich oczach Ola była wtedy wspaniałą artystką – malarką!” – mówi moja mama. 

Ale użyczała innym także swoich zdolności w dziedzinach ścisłych, ucząc moją mamę fizyki i matematyki, gdy przyjeżdżała do Ostrowca z Polskiej Wsi, gdzie wraz z Tunią i Teresą były w gimnazjum ss. Sacre Coeure. To te zdolności pokierowały ją na Wydział Fizyki, co budziło podziw i było wyborem również i dziś dla kobiety nieoczywistym. A jednak, studiując znajdowała czas na elementarne akty troskliwości. „Z tego czasu – opowiada moja mama – pamiętam jedną znamienną wizytę Oleńki u mnie, na Kopernika, gdzie mieszkałam. Przyszła i przyniosła mi w kieszeni dwa jajka ugotowane na twardo… Dziś to niezrozumiałe, ale wtedy naprawdę głodowaliśmy. Oleńka odjęła je sobie od ust…” 

Kiedy moi rodzice wyjechali do Stanów, wędrowały tam za nimi długie listy Oleńki, pisane jej pięknym, kaligraficznym pismem. Później maile. „Była dla mnie – mówi mama – bezcennym łączem z rodziną w Warszawie”. Przyjechały także do Buffalo piękne stare, filigranowe filiżanki, wybrane i czule zapakowane przez Olę dla siostry Zosi. Cieniutka, biała porcelana z wyszukanym blado-niebieskim ornamentem z dodatkiem złota. Będąca także łącznikiem z przeszłością, zapominanymi powoli obyczajami, o których jednak Ola pamiętała. Jakby cieniutkie arabeski na filiżankach były zarazem ścieżką dla pokoleń i ich emocji. Tą sama zapewne ścieżką masa jeszcze innych pięknych słów i rzeczy trafiła od niej za ocean do moich rodziców. 

Bo to jest chyba tak, jak powiedział kiedyś wuj Rysiek. Jechaliśmy wtedy taksówką po zakończeniu uroczystości 20-lecia ich ślubu. Skąd ja się tam wzięłam? Nie pamiętam. Ale pamiętam, jak on uśmiechnął się czule do żony i powiedział: „Ożeniłem się z najpiękniejszą z sióstr Reklewskich”. Te jego słowa zapadły we mnie na zawsze. Tak, była piękna, w wielu wymiarach i znaczeniach. I sama dostrzegała i tworzyła piękno w przedmiotach i osobach. 

Ostatnio szukałam czegoś wśród pocztówek, które udało mi się przechować przez ostatnie dekady. I nagle odkryłam, że jest tam masa kartek od Cioci Oli. A wszystkie piękne: klasyczne malarstwo, niezwykłe pejzaże, wyszukane rysunki. Na nich nie konwencjonalne życzenia, ale listy pełne uważnych pytań, znaków prawdziwego zainteresowania. Jedną z tych kartek napisała do mnie po urodzenie mojej pierwszej córki Ani. Tyle w niej troskliwości i miłości. Dlaczego tak o mnie o dbała? Miała przecież swoja rodzinę i swoje sprawy. Postawiłam ją w ramce na biurku Ani. Tak, wrażliwość Oli na innych wędruje przez granice i pokolenia. 

A przecież robiła to niejako wbrew katastrofie półsieroctwa i wojny, na przekór nędzy jednego sublokatorskiego pokoju na Powiślu, a potem więcej niż skromnego, samotnego pomieszkiwania w różnych miejscach, jakby w akcie sprzeciwu wobec ciężarów, które przyniosło jej dorosłe życie, cierpieniu po odejściu męża. Moja mama uważa, że „jej wielka, wspaniała rodzina, dzieci, wnuki, prawnuki, wypełniła tę bolesną nieobecność. Umiała kochać, umiała cieszyć się, umiała towarzyszyć innym”, tak napisała do mnie mama. A ja myślę, że ciocia Ola bolesne nieobecności i niedosyty we własnym życiu wypełniała własną obecnością w życiu innych. Rozumiała wagę istnienia ku czemuś i ku komuś, nie dla siebie. 

„Rozmawiałam z nią ostatni raz przez telefon, już w szpitalu, na dzień przed śmiercią – napisała mama. – Bardzo słabym głosem uspokajała mnie… sama była spokojna. Odchodzi od nas jako pierwsza z rodzeństwa. Mam nadzieję, że wkrótce spotkamy się wszyscy w tej lepszej rzeczywistości”. 

A ja, kiedy dowiedziałam się o jej śmierci, przypomniałam sobie wiersz Miłosza: „Śmierć człowieka jest jak upadek państwa potężnego, / Które miało bitne armie, wodzów i proroków,/ I porty bogate, i na wszystkich morzach okręty,/ A teraz nie przyjdzie nikomu z pomocą, z nikim nie zawrze przymierzy”. 

Tak, i dla mnie definitywność jej odejścia łączy się z odejściem epoki, a także tamtych poprzednich epok, z którymi nas łączyła. Ale myślę też, że Ciocia Ola, Oleńka, Aleksandra Raczka z Reklewskich, wciąż jednak będzie przychodzić z pomocą i zawrze przymierze. Przynajmniej ze mną. Bo czuję mocno jej obecność przekraczającą prawa materii. Bo to, co istnieje od niej dłużej, to pamięć o tym, czym dzieliła się ze mną, o tych wszystkich drobnych gestach i ciężkiej codziennej pracy, które uczyniły życie jej pełnym znaczenia i wagi. Trwalszych niż doczesność. Objęła także i mnie tymi gestami. I za to będę jej zawsze wdzięczna. 

I mówię to także dlatego, że chciałabym, by wiedza o tej wdzięczności, odczuwanej zapewne przez wielu, o dobru, które świadczyła Oleńka, były jakąś pomocą dla jej bliskich, moich sióstr i braci ciotecznych w trudnych chwilach, gdy fizycznie nie ma jej wśród nas. W ten sposób jest wciąż nami wszystkimi.

20 września 2023 r.

Zgłoś SPAM
Wspomnienie Marcina Gugulskiego

Marcin Gugulski - Warszawa da się lubić - post z 27 września 2023 roku

https://www.facebook.com/Marcin.Gugulski.1958/posts/pfbid0cMZJPRDD46F8GYxqrtBoGiaGzBi2bUyiwZ9idQJFDPJE39ampg8nHczUjmCw1yZsl

Zgłoś SPAM
-
Powiadom znajomych
Imię i nazwisko:
Adres e-mail:
-
-
Piotr Rączka
23.09.2023
 
-
Ceremonię prowadził
Ks. Roman Trzciński