|
Irena Wojtera urodziła się na warszawskiej Pradze podczas wojennej zawieruchy w 1942 roku. Już pierwsze miesiące jej życia okazały się dramatycznym, ciężkim czasem. Wcześnie osierocona, bo w wieku niespełna półtora roku, znalazła opiekę u przyjaciółki rodziny, swojej chrzestnej matki, Walerii, która stała się jej Mamą. Do ich mieszkania dokwaterowano w 44 roku oficera Armii Berlinga i tak mała Irenka zyskała Ojca, Adolfa Elsnera. To z nim w wieku 7 lat wyjechała do Bielska-Białej i tam znalazła swój dom. Przez kilka pierwszych lat Mama Waleria, ze względu na starszą córkę, mieszkała w Warszawie – sprowadziła się do Bielska, gdy Irenka była w IV klasie szkoły podstawowej. W Bielsku domem i małą Irenką zajmowała się bardzo często wspominana przez nią pani Ani, Niemka, która po wojnie pozostała w Polsce – była dla niej jak druga matka. W Bielsku rozpoczęła też naukę w szkole muzycznej, w której znalazła przyjaźnie na całe życie, i która, razem z domem kochających rodziców, uczyniła jej dzieciństwo i młodość bardzo szczęśliwymi. Była bardzo zdolna, szybko się uczyła (miała fotograficzną pamięć), robiła postępy w grze na fortepianie. Muzyka stała się jej największą przyjaciółką i towarzyszką. Muzyka klasyczna, z Chopinem na czele. Dorastała w pięknym przedwojennym mieszkaniu, z antycznymi meblami, koncertowym fortepianem, na którym codziennie ćwiczyła.
Życie w Bielsku było barwne, ale i skomplikowane jednocześnie. Pierwsza Komunia Święta Irenki była uroczystością ekumeniczną: katolicy, protestanci, Żydzi. Najważniejsze jednak dla niej - jak sama wspominała – było spotkanie z Chrystusem. Całe życie była osobą bardzo wierzącą. Dla mnie spotkanie z Chrystusem, noszenie Go w sercu było czymś niezwykłym, niesamowitym. Cały czas czułam w sobie jakieś ciepło, chciałam z Nim rozmawiać. Z całą mocą mogę powiedzieć, że było to jedno z najsilniejszych przeżyć w moim życiu, zresztą przez kilka następnych lat po każdej komunii miałam podobne uczucie, chodziłam jak na skrzydłach – wspominała.
Na studia pojechała, a właściwie wróciła, do Warszawy. Przez rok studiowała historię, a potem, trochę przypadkiem, trafiła na romanistykę. Miała talent do języków: świetnie znała francuski i hiszpański, ale także rosyjski i niemiecki. W ten sposób została nauczycielką. Całe życie zawodowe uczyła francuskiego i hiszpańskiego, między innymi w warszawskim liceum im. Jose Marti, na Uniwersytecie Warszawskim, trochę też tłumaczyła w czasie spotkań biznesowych
Wyszła za Kazimierza Wojterę, z którym miała trójkę dzieci: Joannę, Annę i Stanisława. Macierzyństwo nadawało jej życiu sens. Była wspaniałą, mądrą matką, zaangażowaną w życie swoich dzieci, mającą świetny z nimi kontakt.
Mimo humanistycznych inklinacji była osobą ciekawą wszystkiego. Przez całe lata prenumerowała „Wiedzę i życie” gdzie zaczytywała się artykułami dotyczącymi fizyki, astronomii, biologii. Sypała łacińskimi cytatami, przeczytała w życiu tony książek, które świetnie pamiętała. Bardzo elokwentna, mogła rozmawiać na każdy temat. Była kimś, kto szybko stawał się ważny. I była kimś, kogo nie da się zastąpić.
Ostatnie lata zmagała się z chorobą otępienną, która tę pełną życia i energii, wybitnie inteligentną osobę stopniowo zamieniała w cień kobiety, którą kiedyś była, choć przez długi czas choroby zachowywała uśmiech i pogodę ducha.
Zmarła w wieku 83 lat doczekawszy się siedmiorga wnuków.
|